Kiedyś wiedza była przywilejem elit. Dostęp do informacji mieli ci, którzy czytali gazety, oglądali wiadomości w telewizji publicznej i słuchali radia, wierząc, że to, co słyszą, jest weryfikowane, sprawdzone i rzetelne. Media miały twarz spikera – poważnego, wyważonego, często ubrudzonego autorytetem swojego zawodu. Wiadomości nadawane o stałych porach dnia wyznaczały rytm społecznego zrozumienia rzeczywistości. Ale ten świat już nie istnieje. Dziś jedno wideo trwające 15 sekund może mieć większy wpływ na opinię publiczną niż całodniowy blok informacyjny w największej stacji telewizyjnej.
W erze internetu informacja przestała być towarem deficytowym. Wręcz przeciwnie – cierpimy na jej przesyt. Każdego dnia bombardowani jesteśmy setkami, a nawet tysiącami komunikatów, newsów, filmików, komentarzy, interpretacji i analiz. W natłoku bodźców coraz trudniej jest odróżnić to, co prawdziwe, od tego, co zmanipulowane. I choć mogłoby się wydawać, że dostęp do różnorodnych źródeł zwiększa naszą niezależność, to w rzeczywistości coraz trudniej odpowiedzieć na pytanie: kto tak naprawdę kształtuje to, co wiemy?
Nie wystarczy powiedzieć, że informację kontrolują media. Dziś słowo „media” samo w sobie straciło znaczenie, jakie miało jeszcze dwie dekady temu. Tradycyjne redakcje walczą o przetrwanie w konkurencji z viralowymi kontami na TikToku, amatorskimi vlogerami i blogerami, którzy nie muszą przestrzegać żadnych zasad etyki dziennikarskiej. Odbiorcy rzadko zastanawiają się nad źródłem – liczy się emocja, forma przekazu i szybkość reakcji.
Władza nad informacją przesunęła się z redakcyjnych stołów w ręce algorytmów. To nie człowiek decyduje, co zobaczy jako pierwsze. Robi to sztuczna inteligencja, która analizuje nasze kliknięcia, lajki, czas oglądania i preferencje. To algorytm wybiera, które treści zobaczymy na głównej stronie, które filmy podsunie nam aplikacja i które wiadomości uzna za „godne” uwagi.
To, co trafia na nasze ekrany, nie jest wynikiem świadomego wyboru – to skutek kalkulacji, jak najbardziej chłodnej i beznamiętnej. Jeśli emocjonalnie reagujemy na kontrowersyjne treści – dostaniemy ich więcej. Jeśli zatrzymujemy się na filmikach z tragediami, katastrofami, przemocą – będziemy bombardowani kolejnymi. Informacja stała się produktem, a nasza uwaga walutą.
Z tego powodu prawdziwą władzę nad tym, co myślimy i jak myślimy, mają dziś platformy technologiczne. Firmy takie jak Meta, Google, X czy ByteDance nie tworzą treści, ale decydują, które treści żyją, a które giną w cyfrowym oceanie. Kontrola nad informacją nie polega już na tworzeniu narracji, lecz na sterowaniu widocznością. W świecie, gdzie treści są niepoliczalne, to, co zostanie pokazane, ma większe znaczenie niż to, co zostało powiedziane.
Tradycyjni dziennikarze często nie nadążają za tym tempem. Tworzenie wartościowej, sprawdzonej informacji wymaga czasu, a współczesny odbiorca nie ma czasu czekać. Chce wiedzieć tu i teraz, najlepiej w formie krótkiego filmiku, mema albo cytatu. W tej atmosferze skrótu i uproszczenia prawda przegrywa z efekciarstwem.
Władza nad informacją przesuwa się również w ręce zwykłych ludzi. Każdy, kto ma telefon z kamerą i konto w mediach społecznościowych, może być dziś źródłem wiadomości. To z jednej strony demokratyzacja przekazu, z drugiej – totalny chaos. Obok cennych relacji z miejsc konfliktów, klęsk żywiołowych czy protestów, pojawiają się manipulacje, dezinformacja i czyste kłamstwa, często trudne do odróżnienia od prawdy.
Nie możemy pominąć roli influencerów, którzy dla milionów ludzi stali się alternatywą dla tradycyjnych źródeł wiedzy. Nie mają wykształcenia dziennikarskiego, nie podlegają żadnym regulacjom, ale to do nich zwracają się użytkownicy, kiedy chcą dowiedzieć się, co sądzić o szczepionkach, polityce, klimacie czy wojnie. Popularność, charyzma i aktywność w mediach zastępują dziś rzetelność, doświadczenie i odpowiedzialność.
Paradoksalnie, im bardziej jesteśmy połączeni, tym bardziej jesteśmy odizolowani od rzeczywistości. Tworzymy własne bańki informacyjne, otaczamy się treściami, które potwierdzają nasze przekonania. Algorytmy, zamiast poszerzać nasze horyzonty, wzmacniają nasze poglądy, ponieważ to zwiększa nasze zaangażowanie. A zaangażowanie to czas spędzony na platformie, czyli więcej pieniędzy z reklam.
Władza nad informacją to dziś przede wszystkim umiejętność kształtowania percepcji. To nie musi być kłamstwo – wystarczy odpowiednie ułożenie faktów, pominięcie niektórych danych, sugestywna narracja. W rękach zdolnych manipulatorów, cyfrowych PR-owców czy trolli, informacja może być narzędziem wpływu o niespotykanej wcześniej sile.
Rządy i organizacje również zauważyły, jak potężną bronią stała się informacja w cyfrowym świecie. Pojęcie „wojny informacyjnej” przestało być metaforą – dziś to realne działania, obejmujące dezinformację, manipulacje, kampanie wpływu, a nawet fałszywe profile i automatyczne boty udające prawdziwych użytkowników. Informacja stała się narzędziem walki geopolitycznej i wewnętrznego destabilizowania społeczeństw.
Najbardziej przerażające jest jednak to, jak bardzo przestaliśmy zdawać sobie sprawę z tego, że jesteśmy manipulowani. Przesyt treści, szybkość przekazu i emocjonalny charakter wiadomości sprawiają, że nie mamy już siły na krytyczne myślenie. Klikamy, lajkujemy, udostępniamy – często automatycznie, bez zastanowienia. A to właśnie ten brak refleksji jest największym zwycięstwem tych, którzy chcą kontrolować informację.
Szkoły i uniwersytety próbują nadążyć, ucząc o fake newsach i odpowiedzialnym korzystaniu z internetu. Ale to kropla w oceanie, jeśli zestawić ją z machiną, którą tworzą platformy, influencerzy, algorytmy i rządy. W tym układzie to nie wiedza, ale emocje stają się głównym paliwem, a osoba, która umie poruszać tłumy, zyskuje władzę większą niż niejedna instytucja.
Jeśli więc chcemy zrozumieć, kto dziś naprawdę kontroluje informację, musimy spojrzeć na cały ekosystem. To już nie są tylko redaktorzy naczelni, nie są to nawet właściciele stacji telewizyjnych. To programiści, którzy piszą kod dla algorytmów. To menedżerowie, którzy decydują, co zostanie usunięte jako „niewłaściwe”. To influencerzy, którzy pod płaszczykiem autentyczności przemycają przekazy sponsorowane. To my sami – bezrefleksyjni odbiorcy, którzy swoją uwagę zamienili na walutę nowego świata.
Wszystko, co widzimy w internecie, jest przefiltrowane – przez technologię, przez emocje, przez mechanizmy rynkowe. W tej złożonej układance informacja nie istnieje w próżni. Każde zdanie, które czytamy, każda relacja, którą oglądamy, została wcześniej przepuszczona przez filtr intencji. A intencje, jak wiadomo, są różne. Nie zawsze służą poznaniu. Czasem służą wyłącznie władzy.
