Nowe media, stare emocje – jak internet przejął rolę telewizji w kształtowaniu opinii

Nowe media, stare emocje – jak internet przejął rolę telewizji w kształtowaniu opinii

Pamiętasz ten rytuał? Cała rodzina gromadziła się o stałej porze przed jedynym telewizorem w domu, by obejrzeć wieczorny dziennik. Prowadzący, niczym kapłan w świątyni informacji, przekazywał swoim monochromatycznym, statecznym głosem to, co danego dnia było uznane za ważne. Nie było wyboru. Nie było możliwości polemiki. Był jeden przekaz, jeden punkt widzenia, jedna, centralnie sterowana narracja. To doświadczenie kształtowało pokolenia – tworzyło wspólny mianownik rzeczywistości, nawet jeśli była to rzeczywistość wyselekcjonowana i mocno ocenzurowana. Dziś ten rytuał należy do archeologii mediów. Telewizor, niegdyś ołtarz domowego ogniska, stał się często jedynie dekoracyjnym ekranem w tle, podczas gdy prawdziwa walka o naszą uwagę, emocje i ostatecznie – o nasze opinie – przeniosła się do kieszeni, gdzie w kolorowym, pulsującym świecie nowych mediów rozgrywa się znacznie bardziej złożona i niebezpieczna gra. Internet nie tylko przejął rolę telewizji. Zrewolucjonizował ją, tworząc środowisko, które nie dostarcza nam już po prostu informacji, ale aktywnie kształtuje i wzmacnia nasze najbardziej pierwotne emocje, oferując nam iluzję wolności wyboru, podczas gdy w rzeczywistości zamyka nas w osobistych, algorytmicznych gettach.

Aby zrozumieć skalę tej transformacji, musimy dostrzec fundamentalną różnicę w samym paradygmacie przekazu. Telewizja była medium masowym, linearnym i pasywnym. Nadawca był jeden, a odbiorcy – miliony. Nie było drogi powrotnej. Nie było możliwości, by zwykły widz mógł zakwestionować na antenie słuszność przekazu. Ten model, mimo swoich wad, tworzył jednak pewien rodzaj wspólnej przestrzeni dyskursu. Wszyscy oglądaliśmy te same wiadomości, te same filmy, te same programy rozrywkowe. Dawało to, przynajmniej pozornie, wspólną podstawę do rozmowy, wspólny zestaw faktów, do których można się było odnieść. Internet zburzył ten model doszczętnie. Stał się medium spersonalizowanym, nielinearnym i interaktywnym. Nie ma już jednego nadawcy. Jest ich nieskończona liczba. Każdy z nas jest jednocześnie nadawcą i odbiorcą. To demokratyzacja przekazu na niespotykaną skalę, która jednak niesie ze sobą paradoksalne konsekwencje. Zamiast jednej, narzuconej z góry narracji, mamy teraz miliardy konkurujących ze sobą mikro-narracji. I to właśnie w tym chaosie nasze stare, plemienne emocje znalazły swój żywioł.

Telewizja, szczególnie w swoich szczytowych czasach, operowała w sferze racjonalnej argumentacji, przynajmniej w deklaracjach. Przekaz był wygładzony, wyważony, pozbawiony skrajnych emocji. Internet natomiast jest ekosystemem, który kwitnie dzięki emocjom. Algorytmy mediów społecznościowych, te niewidoczne, ale wszechpotężne siły kształtujące naszą codzienność, nie są zaprogramowane, by promować prawdę, racjonalność czy obiektywizm. Są zaprogramowane, by maksymalizować zaangażowanie. A zaangażowanie – kliknięcia, polubienia, komentarze, udostępnienia – najskuteczniej generują silne, pierwotne emocje: gniew, oburzenie, strach, euforię, poczucie moralnej wyższości. Post pełny wyszukanej ironii i rzeczowej argumentacji zbierze dziesiątki lajków. Ten sam post, który zawiera jedynie krzykliwy, emocjonalny atak na przeciwnika politycznego lub sensacyjną, niesprawdzoną plotkę, zbierze ich tysiące. Algorytm szybko się uczy i zaczyna karmić nas tym, co wywołuje w nas najsilniejszą reakcję. W ten sposób z wolnych, myślących jednostek zamieniamy się w przewidywalne źródła danych o naszych emocjonalnych triggerach, a nasze feedy stają się idealnie dopasowanymi komorami pogłosowymi, które nieustannie potwierdzają nasze istniejące przekonania i podsycają nasze lęki oraz uprzedzenia.

Telewizja tworzyła wspólnotę widzów. Internet tworzy plemiona. W epoce telewizji twoja tożsamość polityczna czy światopoglądowa była tylko jednym z wielu aspektów twojej osoby. Dziś, w świecie spolaryzowanych mediów społecznościowych, często staje się ona centralnym punktem twojej egzystencji online. Algorytmy łączą cię z ludźmi, którzy myślą podobnie, wzmacniając poczucie wspólnoty i słuszności sprawy. Jednocześnie, nieustannie pokazują ci wypaczone, karykaturalne wizerunki tych, którzy myślą inaczej. Tworzy to idealne warunki dla myślenia typu „my contra oni”. Wrogie plemię nie jest postrzegane jako grupa ludzi o innych, choć równie uzasadnionych poglądach, ale jako moralnie zepsute, głupie lub wręcz nie-ludzkie istoty. Ta dynamika jest o wiele bardziej toksyczna i polaryzująca niż cokolwiek, co oferowała telewizja. Telewizja mogła pomijać pewne głosy, ale rzadko aktywnie ich demonizowała na tak masową skalę. Internet, dzięki swojej zdolności do targetowania i personalizacji, może dostarczać każdemu plemieniu jego własnej, personalnej wersji wroga.

Sposób konsumpcji treści również uległ radykalnej zmianie, co ma kolosalny wpływ na kształtowanie opinii. Telewizja wymuszała pewną dyscyplinę uwagi. Oglądało się program przez trzydzieści lub sześćdziesiąt minut. Przekaz miał strukturę, narrację, rozwinięcie. Internet natomiast jest królestwem mikro-uwagi. Przeskakujemy z jednego filmiku TikTok na drugi, przeczytamy tylko nagłówek artykułu, zanim przejdziemy do kolejnego mema. Nasze mózgi przyzwyczaiły się do nieustannego, powierzchownego przetwarzania informacji. To środowisko jest idealne dla prostych, emocjonalnych przekazów, które nie wymagają głębszej refleksji. Złożone, wieloaspektowe problemy są sprowadzane do pojedynczych, chwytliwych haseł lub obrazów. Polityka nie jest już debatą o programach, ale wojną memów. Tragedie humanitarne nie są analizowane, ale stają się tłem dla performatywnego oburzenia w komentarzach. Internet nie kształtuje więc naszych opinii poprzez dostarczanie nam dogłębnych analiz, ale poprzez nieustanne bombardowanie nas uproszczonymi, emocjonalnymi bodźcami, które tworzą w nas pewien „klimat odczuć” – ogólne wrażenie, co jest dobre, a co złe, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem, bez konieczności rozumienia szczegółów.

Telewizja miała swoich gatekeeperów – redaktorów, dziennikarzy, cenzorów – którzy filtrowali to, co trafiało na antenę. Internet obalił tych strażników bramy. To jego największa siła i jednocześnie największe przekleństwo. Z jednej strony, dał głos uciskanych i pomijanych. Z drugiej strony, dał taki sam głos oszustom, szarlatanom i mową nienawiści. W rezultacie, autorytet eksperta został zrównany z autorytetem celebryty lub anonimowego użytkownika, który potrafi mówić przekonująco. W świecie, gdzie każdy może być nadawcą, prawda przestaje być obiektywnym standardem, a staje się kwestią popularności i siły perswazji. Fake news, który jest bardziej emocjonalny i lepiej dopasowany do światopoglądu danej grupy, rozprzestrzenia się jak wirus, podczas gdy nudna, rzeczowa refutacja pozostaje niezauważona w zalewie treści.

Najgłębsza perhaps różnica polega jednak na tym, że telewizja była zjawiskiem, które oglądaliśmy. Internet jest środowiskiem, w którym żyjemy. Telewizję można było wyłączyć. Internetu – szczególnie za pośrednictwem smartfona – jesteśmy świadomi niemal non-stop. Jego przekaz jest ciągły, natychmiastowy i wszechobecny. Kształtuje nasze opinie nie tylko wtedy, gdy celowo szukamy informacji, ale także w kolejce po kawę, podczas przerwy w pracy, w łóżku przed snem. To nieustanne, kapilarne przenikanie treści do naszej świadomości sprawia, że jego wpływ jest o wiele bardziej subtelny, głęboki i trudny do zakwestionowania. Nie podejmujemy już świadomej decyzji: „teraz oglądam wiadomości”. Jesteśmy w wiadomościach przez cały czas. Nasza rzeczywistość jest reality show, w którym sami gramy, a algorytmy są jego reżyserami.

W tej nowej ekologii mediów, nasze stare, ludyczne emocje – potrzeba przynależności do plemienia, strach przed obcymi, poszukiwanie prostych odpowiedzi na złożone pytania – znalazły swoje ultrawydajne medium. Internet nie stworzył tych emocji. Po prostu dał im supermoce. Telewizja, w swojej toporności, próbowała te emocje cywilizować i wtłoczyć w ramy zinstytucjonalizowanego dyskursu. Internet je uwolnił, zdemokratyzował i wzmocnił na niespotykaną skalę. Staliśmy się więc społeczeństwem, które ma dostęp do całej wiedzy ludzkości w zasięgu ręki, a jednak jesteśmy bardziej podzieleni niż kiedykolwiek. Zyskaliśmy niespotykaną wolność wypowiedzi, ale używamy jej głównie do krzyczenia na siebie nawzajem w coraz mniejszych i bardziej odizolowanych bańkach. Internet przejął nie tylko rolę telewizji w kształtowaniu opinii. Przejął także rolę agory, kawiarni, ulicy i wiecu plemiennego, splatając je wszystkie w jedną, globalną, cyfrową arenę, na której toczy się nieustanna, emocjonalna wojna o to, w jaki świat chcemy wierzyć. I choć narzędzia się zmieniły, gracze i stawka pozostają zadziwiająco, przerażająco familiarne.

Rekomendowane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *